27 lutego 1927 r., zmarł w Grodnie czcigodny sługa Boży Ojciec Melchior Józef Fordon, franciszkanin. Ci, co go spotykali, a wśród nich św. Maksymilian Kolbe, jego grodzieński penitent, pragnęli wyniesienia go na ołtarze. W 1996 roku został otwarty jego proces kanonizacyjny. Cóż jest w nim takiego, co pozwala stawiać go za wzór? Co może zachęcać nas do szukania jego wstawiennictwa u Boga?
O. Fordon był kapłanem, najpierw diecezjalnym, a od 1911 r. zakonnym. Jego kapłaństwo tak się w nim zespoliło z człowieczeństwem, że nie można go sobie wyobrazić bez kapłaństwa.
Rolę duszpasterza pełnił od samych święceń. Otrzymał je mając 25 lat (2 sierpnia 1887 r.) i już kilka tygodni później został proboszczem w Strubnicy. Od pierwszych dni swego pasterzowania aż do śmierci starał się służyć ludziom, dając im okazję do sakramentu pojednania. Przez całe życie, codziennie, od wczesnych godzin rannych siadał w konfesjonale i spowiadał licznych penitentów. Niekiedy, zwłaszcza gdy pracował w miastach, w Grodnie i w Wilnie, spowiedzi przedłużały się do godzin południowych. Był spowiednikiem surowym, ale wymagania stawiał z taką miłością, że ludzie chętnie przystępowali do jego konfesjonału, a wielu obierało go sobie za kierownika duchowego. W czasie pobytu w Grodnie (od 1922 r.) obrał go za spowiednika także św. Maksymilian najpierw dla siebie, a potem dla napływających do Grodna braci zakonnych, którzy później razem ze Świętym założyli Niepokalanów.
Jako duszpasterz troszczył się bardzo o pogłębianie świadomości wiernych. Zachowały się świadectwa z okresu, gdy był proboszczem w Dąbrowie Białostockiej (1893- 1903). W niedzielę przed sumą systematycznie prowadził katechezę dzieci na oczach dorosłych, starając się i tym ostatnim umożliwić poznanie prawd wiary. Wciągał ich w dialog, stawiając pytania. Zasady wiary i moralności wyjaśniał więc nie tylko w formie kazań katechetycznych, jak to wówczas praktykowano, ale w ojcowskim dialogu z dziećmi i wiernymi.
Jednym z najbardziej znamiennych rysów jego działalności pasterskiej było włączenie wiernych w aktywne życie parafii, w czynną współpracę z duszpasterzem. Będąc proboszczem w tejże Dąbrowie, w czasach gdy panował surowy zakaz prowadzenia jakichkolwiek stowarzyszeń, zaprowadził w parafii bardzo żywe stowarzyszenie dziewcząt, pod nazwą "Służek Maryi", liczące około 200 osób. Ich głównym zadaniem była katechizacja dzieci na wioskach, często odległych od kościoła. "Służki" składały nawet czasowe śluby posłuszeństwa i czystości. Oprócz czynnego zadania katechetycznego ich obowiązkiem była modlitwa za parafian. Dziewczęta te formował przede wszystkim poprzez kierownictwo duchowe oraz specjalnie dla nich urządzane doroczne rekolekcje.
Odbudował w parafii Trzeci Zakon Franciszkański, do którego należało około 800 osób. "Tercjarze" mieli jako zadanie opiekę nad chorymi w parafii. Umierających przygotowywali do śmierci i dbali o to, aby mogli przyjąć sakramenty pojednania i umocnienia i odejść spomiędzy żywych w atmosferze modlitwy i pokoju.
Walkę z pijaństwem, największą plagą polskiej wsi, prowadził poprzez bractwo trzeźwości. Skuteczność jego wychowania do trzeźwości można było stwierdzić w parafii jeszcze przez następne dziesiątki lat po jego odejściu z Dąbrowy.
Najlepiej udokumentowane jest jego duszpasterstwo w Dąbrowie, jedynej spośród parafii, w których pracował, pozostałej po wojnie po stronie polskiej. Materialnym wyrazem włączenia parafian w żywą współpracę z duszpasterzem jest obecny kościół w Dąbrowie Białostockiej. O. Fordon swoją postawą i wytrwałością wystarał się o pozwolenie na budowę, co było sprawą najtrudniejszą. Pokornym ucałowaniem ręki zaskoczył prawosławnego archimandrytę, od którego zgody zależało pozwolenie na budowę i ją uzyskał bez trudności. Kościół ten zbudowano siłami i środkami ubogich parafian, bez pomocy jakichkolwiek fundatorów, jak to bywało w poprzednich stuleciach. Potrafił dodać parafianom odwagi, tak iż właściwie budowali sami, dając swoją pracę, cały transport materiałów budowlanych, a wreszcie fundusze na zakup materiałów i na wynagrodzenie dla fachowców. Komitet budowy sam zbierał pieniądze i sam nimi administrował.
Dla mieszkańców swoich parafii był troskliwym ojcem. Pasterskimi uczuciami obejmował nie tylko swoje katolickie owieczki. Wzruszające dowody takiej troski przytaczają świadkowie jego pobytu w Grodnie, w trudnych latach 1912-1919, kiedy już jako ukryty franciszkanin pełnił rolę wikariusza parafii "franciszkańskiej". Z biedną ludnością dzielił się wszystkim, co miał. W tym okresie prawie połowę mieszkańców miasta stanowili Żydzi. Ich ubogie domy otaczały dosłownie franciszkański kościół. Zwracali się do o. Fordona jak do ojca, prosząc o pomoc, o rady życiowe. Biednemu Żydowi, który opowiadał mu o swoich nieszczęściach i towarzyszył aż do drzwi klasztoru, potrafił dać buty, zdejmując je z nóg przed samym wejściem. Wiele razy brał na własne ramiona ciężary, dźwigane przez stare ubogie Żydówki, nie bacząc na to, że na przykład worek z mąką zostawi na jego sutannie mocne ślady. Gdy w 1915 r. Niemcy zajęli Grodno, zatrzymali piętnastu ochotników straży pożarnej, uznając ich za współpracowników Rosjan i wydając na nich wyrok śmierci. Mieli ich właśnie rozstrzelać przed kościołem. O. Fordon, który wyszedł akurat z kościoła i zrozumiał, co się dzieje, począł błagać oficera o ich życie, całując go po rękach i nogach. Wzruszony oficer uwolnił strażaków, biorąc od o. Melchiora słowo, że własnym życiem będzie za nich odpowiadał, jeśli okażą się naprawdę zwolennikami Rosjan. Strażacy, wśród których większość stanowili Żydzi i prawosławni, nigdy nie zapomnieli tego wybawcy. Podczas pogrzebu o. Fordona nawet Żydzi, w dowód uznania i wdzięczności, nieśli jego trumnę. W czasie tegoż pogrzebu zamknięto sklepy żydowskie i cała ludność miasta brała w nim udział. Jeden ze świadków opowiada, jak stara Żydówka tłumaczyła wnukowi, że umarł taki ksiądz, który był ojcem dla wszystkich, który kochał także Żydów i "drugiego takiego już nigdy nie będzie".
O. Fordon miał wielką cześć i miłość do Ojca Świętego i własnego biskupa. Nie był w stanie milczeć wobec oszczerstw policji, którymi uzasadniano usunięcie z diecezji oraz internowanie biskupa wileńskiego Edwarda Roppa. W obronie jego czci i dla wyrażenia jedności ze szkalowanym pasterzem, w 1907 r., zredagował w imieniu duchowieństwa list do Stolicy Apostolskiej. Gdy zbierał pod nim podpisy księży, stał się ofiarą donosu i za swoją wierność wobec pasterza otrzymał zakaz działalności duszpasterskiej na obszarze całego państwa rosyjskiego.
Formacja zakonna o. Melchiora trwała bardzo krótko. Nie mógł odbyć nawet rocznego nowicjatu. Stał się więc przede wszystkim franciszkaninem z ducha i tym ideałem św. Franciszka żył do końca swoich dni. Zaskoczyła go nieco konfrontacja tej duchowości ze zwykłym franciszkańskim życiem. Kiedy po wojnie, w 1919 r., przybyli do niego pierwsi franciszkańscy współpracownicy, zdziwił się, że w ogóle przywieźli ze sobą jakieś rzeczy.
Franciszkańska prostota o. Melchiora, jego bezwzględne pojmowanie ubóstwa, a także apostolska żarliwość znalazły pełne zrozumienie u braci Kolbów, szczególnie u św. Maksymiliana. Kontakt z o. Fordonem w obu tych gorliwych apostołach umocnił przekonanie, że trzeba odnowić życie franciszkańskie i oprzeć je, łącznie z działalnością apostolską, na fundamentalnej zasadzie ubóstwa.
To przede wszystkim prawdziwe ubóstwo i prostota pozwalały Słudze Bożemu z taką wrażliwością wsłuchiwać się w ludzkie potrzeby i ze szczerością radzić biednym, by godzili się z wolą Bożą i własnym losem. Tylko takie życie, w którym poprzestaje się na zaspokajaniu najkonieczniejszych potrzeb i nie stawia się wymagań mających na celu własne wygody, pozwala zrozumieć ludzi ubogich i dawać im rady.
Jest wreszcie o. Fordon symbolem wytrwania i cichej obecności Kościoła ograniczanego i prześladowanego. Choć w represji za wierność nie mógł uzyskać oficjalnej funkcji duszpasterskiej, potrafił znaleźć zawsze sposób, by służyć ludziom. Decydując się natomiast zostać ukrytym franciszkaninem wiernie urzeczywistniał w swoim życiu franciszkańską duchowość i przyczynił się do jej przetrwania na tamtym terenie, a także do odnowienia obecności zakonu w Grodnie. Dodając odwagi św. Maksymilianowi i jego bratu, o. Alfonsowi, ma swój niewymierny wkład w rozwój dzieła św. Maksymiliana.
Ufamy więc, że jak za życia o. Melchior Fordon rozumiał ludzkie potrzeby i ludzką biedę, starając się z najwyższą prostotą pomagać skazanym na ubóstwo, tak samo nadal będzie orędował za wszystkimi, którzy zechcą szukać jego wstawiennictwa u Boga.
Źródło: https://adonai.pl/, O. Paulin Sotowski OFMConv